acojapacze
dobrego apetytu stare studio calamus top ten

Pancerne pióro z Walluf

Gdzieś nad Renem, gdzie kiedyś fikały Walpurgie, jakieś 60 km za Frankfurtem leży Wiesbaden, a jeszcze chwilę dalej małe Walluf. Były tam: wijące się pośród winnych wzgórz, zakola Renu – po prostu żywcem z tetralogii Wagnera, stara parowozownia, kilka hotelików i pysznych interesów wzdłuż Hauptstraße oraz malowniczo, na zielonym wzniesieniu posadowiony, pawilon – siedziba firmy Design Marketing Communication – DMC. Gdy podczas któregoś pobytu zasiedliśmy w kilku nad rzeką, popijając weisserem nieziemską pizzę od lokalnego Włocha pod zachód słońca, zupełnie jakby wyjęty z mojego wiersza pali się!, słowem – gdy tak siedliśmy, przemknęło mi przez łeb, że umrzeć w takim miejscu to szczęście większe niż żyć w tzw. dupie. Wystarczy się rozejrzeć, przyjechałem do ludzi, którzy stworzyli Calamusa. Panie Święty, przecież to zupełnie inny świat, inne motywacje, inne parametry egzystencji. Chwila, w której schodzą się w jednym miejscu zdolne kreatury, by stworzyć z niebytu nową trwałą wartość, jest pochodną wysokiej kultury życia i korzystnej statystyki. Statystyki sprzyjającej wyłanianiu się indywidualności i idei wedle najlepszego klucza. Na szczęście i mnie wypluł wieloryb nie gorszy od niemieckiego – szybko poczułem, że się świetnie w Walluf odnalazłem. A znasz-li przyjacielu to miejsce, gdzie Calamus dojrzewał? A na co, twoim zdaniem, mogłem się gapić przez rzekę, zajadając w Walluf wspomnianą pizzę? Podpowiem – wpatrywałem się w leżące na drugim brzegu miasto o nazwie Moguncja, miasto, gdzie onegdaj żył, dorastał, pracował i zrobił coś bardzo ważnego miejscowy rzemieślnik – Jasiek Gęsiaszyja, zwany Gutenberg. Może być? Więc kiedy mówię o statystyce i kulturze to nie robię z gęby cholewy... Mistyczny niemiecki zeitgeist chyba jednak wisiał nad tym świętym miejscem, bo jakżeby inaczej mógł powstać taki fenomen, jak Calamus. Pakiet innowacji składajacych się na program główny z dodatkami oraz cała jego idea funkcjonalna, były tak nowatorskie, że trudno nawet teraz znaleźć porównywalny przykład równie ambitnego przedsięwzięcia, a szczupłość zespołu autorów (Christian Griesbeck) wręcz nijak się ma do dzisiejszych tłumów zalegających rozległe piętra. Dlatego mimowolne, acz geograficznie uzasadnione, skojarzenie z Gutenbergiem, uważam za całkowicie usprawiedliwione.

Calamus narodził się niemal naprzeciwko domu Gutenberga – rzut beretem przez rzekę
calamus
non postscript generation na tiszertach, było jak zryw wolnych umysłów przeciwko komercyjnemu zamordyzmowi geszefciarzy
calamus

)))

Calamus, najważniejsze narzędzie w historii desktop publishing

Onegdaj napisałem o nim wszystko. Poświęciłem mu wiele pracowitych lat, jako użytkownik, propagator i przyjaciel zespołu autorów. Moje studio było częścią europejskiej sieci Calamus Profi Center, wydawaliśmy polskie, licencjonowane wersje systemu, polskie fonty, dostarczaliśmy kompletne oprzyrządowanie – soft, stanowiska pracy z dużymi ekranami i naświetlarki. Niektóre strony magazynu, zaprezentowanego wybiórczo tutaj, zawierają kilka tekstów na ten temat. Długo nosiłem w klapie srebrne piórko z limitowanego nakładu odznak dla super-elity załogantów i zasłużonych przyjaciół firmy Dietmara Meyfeldta – DMC. Calamus był (i poniekąd jest nadal) najwybitniejszym projektem informatycznym przeznaczonym dla rynku desktop publishing. Lista wynalazków, funkcjonalności, legendarnej jakości typografia i systemowe koncepty w jakie wyposażono Calamusa, oszałamia jeszcze dzisiaj – także poziom użytkowy i wydajność towarzyszacych mu programów narzędziowych (także do projektowania fontów). Prawdziwym uwieńczeniem genialnego konceptu było opublikowanie w 1996 roku wersji instalacyjnej na wszystkie ówczesne czołowe systemy i procesory: cały standard Intela, kosmiczny (NASA) DEC Alpha, m.in. makintoshowski Power-Processor oraz MIPS na sprzęt Silicon Graphics. Czegoś takiego jeszcze nie widziano, a pieprzu do całej historii dosypał mistrz ceremonii, twórca i szef DMC, Dietmar Meyfeldt przypominając, że kongenialne przeportowanie Calamusa „na wszystko” było możliwe właśnie dzięki temu, że źrodło stanowiła 32-bitowa architektura systemu Atari TT (Motorola 68xxx). Tak, to prawda, JEDYNYM wartościowym sprzętem, do czasu reaktywacji Jobsa w Apple, gdzie wrócił po wielkim epizodzie z NEXTem, było Atari TT z niezrównanym oprogramowaniem. Ówczesna mitologia makintoszowska była kompletną lipą i butą bez pokrycia, ale naprawdę, mało kto to wiedział i rozumiał, bo i mało kto miał okazję postawić sobie przed nosem i uruchomić flagowe modele Atari i Maka. Jedyną godną wzmianki wartością użytkową „jabłek” był unikalny w tamtym czasie system zarządzania kolorem na ekranie, ale reszta to była zwyczajna żenada – w ŻADNEJ konkurencji Maki nie miały najmniejszych szans z Atari – zarówno co do jakości oprogramowania, jak i szybkości pracy. Zasadniczą i wyłączną cechą Calamusa była wbudowana technologia softripping, generująca wyprowadzanie kompleksowych obrazów z dowolną rozdzielczością i podglądem rastrowania z dokładnością aktywności lasera naświetlarki, w tym – fizycznego podglądu przycięcia rastra maską obiektu. Ten oszałamiająco fantastyczny atut programu stał się – paradoksalnie – przyczyną marginalizacji programu i w końcu wrogiego wypchnięcia go z głównego nurtu przez postscriptowe lobby handlarzy RIPów, tyranizujące rynek, a skupione wokół kompletnie bezwartościowych rozwiązań agresywnie firmowanych przez osławionego Quarka. Nawet sięgnięcie przez Jobsa po europejskie talenty programistyczne z kręgu Calamusa i odpalenie projektu modularnego zarządzania zasobami postscript-softripping (tzw. displaypostscript) w genialnym środowisku NEXTa, także nie przyniosło wyników. Korupcjogenne lobby Quarka spowodowało zerową podaż oprogramowania na displaypostscript i wyprowadziło w pole samego Jobsa, mimo ogromnego kapitału, jaki wraz ze sławnym Rossem Perrotem zaangażował w projekt. Generalnie chodziło o to, że ŻADEN system zbudowany na filozofii softripping, czyli samodzielnego generowania zrastrowanych wyciągów barwnych na dowolnym urządzeniu z jego rozdzielczością, nie miał prawa zaistnieć, bo to zagrażało sprzętowemu status quo. Przetwarzanie obrazu i rastrowanie miało być domeną wyłącznie urządzeń zewnętrznych (RIP – Raster Image Processor).
Nie ma sensu wracać do tamtych czasów, wszystko już kiedyś napisałem, jako bardzo zaangażowany propagator jedynie słusznej koncepcji, doskonale odpowiadającej potrzebom zawodowego projektowania wydawniczego oraz typografii i – co dzisiaj widać dokładnie – wszelkich innych dizajnerskich form aktywności. Historia przyznała rację Dietmarowi Meyfeldtowi, ale – zgodnie z geszefciarską tradycją – konieczne były ofiary, a polegli wypadaja z gry. Calamus został sprzedany Kanadyjczykom, którzy okazali się kompletnymi głąbami bez kultury i pogrzebali wielkie dzieło, kładąc trędowatą prawniczą łapę na wyłączności do brylantowego kodu źródłowego. Obecnie, grupa zapaleńców zgromadzona pod szyldem INVERS, opracowuje współczesne wersje Calamusa, na MacOS również. Ale są to już tylko echa dawnego trzęsienia ziemi i mimo fantastycznej jakości softu, muszą się zadowolić rolą cienia przodującego dziś tytułu Adobe InDesign. Niemniej – górą Meyfeldt i jego 20-letni programiści, albowiem to ich idee ostatecznie zwyciężyły w zakresie wiarygodnych parametrów obrazu na ekranie, bezkompromisowości w typografii i „sensualnych” metod przenoszenia projektu na kolejne media i do produkcji. Jak je streścić zrozumiale dla dzisiejszego tworcy? – projekt musi być od początku do końca i w każdej chwili „widzialny”, „skalowalny” i „kompletny” – amen! Za tę oczywistość poległo wielu najlepszych – wiem o tym wszystko z autopsji, bo brałem osobisty udział w opisywanych wydarzeniach, których (prawdopodobnie) jestem dziś w kraju jedynym kronikarzem. Widziałem przykłady ofiarności i geniuszu wybitnych ludzi, ale też małość i degrengoladę głupich, zawistnych gnid, gotowych podstawić nogę rozgarniętym i zgasić światło sprawiedliwym – również na naszym nieszczęsnym podwórku. Poszukaj przyjacielu, a znajdziesz jeszcze inne przykłady na tej mojej mięsistej witrynie – skądinąd acojapacze, nomen-omen...

niedościgłe rozwiązanie – wersja na wszystkie systemy i procesory, ja pracowałem na maksimum: DEC Alpha + naświetlarka
calamus
jako jedyny obywatel dysponowałem sprzętowym cudem techniki – DEC Alphastation 200 – „alfy” pracowały wówczas w NASA
calamus
jedna z najsławniejszych opcji Calamusa – momentalne skalowanie podglądu w przedziale plus milion/minus milion razy
calamus