Prawie dożył dziewięćdziesiątki, zatem 450 lat to zaledwie suma jego pięciu życiorysów. A jednak czujemy skalę upływu czasu głównie z powodu antycznego, wieczystego majestatu jego dzieła. Od najwcześniejszych lat pochłaniałem wszystko na temat jego pracowitego życia i twórczości, z sonetami – ma się rozumieć – włącznie. Okazało się też, że również techniki i technologie jego warsztatu, to fascynująca historia, ale różna od doświadczeń Leonarda na tym polu – te były wyjątkowo dramatyczne. I to chyba właśnie zaczytanie się o al fresco-fresco buono i wapiennych ewolucjach artysty skurczonego 20 m nad posadzką oraz o fatalnym eksperymencie Leonarda z tajemniczą batalistyką pod Anghiari, spowodowały, że gdy przyszło co do czego, nie omieszkałem zmierzyć się z wielometrową ścianą w pewnym świętym przybytku. (cdn.)
Co przychodzi do głowy od razu? Oczywiście, Giotto z Kaplicy Scrovegnich. Obydwa arcydzieła dzieli jakieś 150 lat – jeśli chodzi o sufit Sykstyny, a nawet całe 200 lat – jeśli weźmiemy daty powstania obydwu Sądów Ostatecznych. Znawcom i smakoszom niczego tłumaczyć nie potrzeba – potęgi padewskiego ideogramu Giotta, jako „formatu” inscenizacji, nie da się w żaden sposób podważyć. (cdn.)