Proszę się częstować do woli. Zgodnie z logiką, wedle której układam porządek mojej witryny, poszczególne odsłony tego działu można wywołać z haseł powyżej – drobny zielonkawy ścieg napisów.
Na własnej skórze, rzecz jasna – nie pierwszy raz, odczułem przyrodzone szerszym warstwom społecznym upodobanie do zagrodowej ciemnoty. Kraj nadal pozostawał w okowach COCOMu, Reagan wlaśnie rozpędzał wojny gwiezdne, a mimo to, w najlepsze rozrastał się w Lechistanie rynek komputerów osobistego użytku – i to jak się rozrastał, mimo imperialistycznego zakazu transferu nowoczesnych technologii na „demoludy”. Bywało, że na Okęciu odprawiano do stu komputerów dziennie, a kariera jaką zrobił w Peweksie legendarny, 8-bitowy sprzęt Atari, przeszła na zawsze do annałów dziejów najnowszych. Zachód kombinował, jak tu się skuteczniej izolować, a my już spieraliśmy się o właściwy standard obłożenia tablicy znaków polskimi kodami. Zasłużenie Polska uchodziła za „najweselszy barak w obozie”, za co nienawidzili nas sąsiedzi z DDR, życząc nam wszystkiego najgorszego, w przeciwieństwie do licznej grupy obywateli Dojczlandu Zachodniego, którym udało się stworzyć nieprawdopodobną republikę Atari z nowymi narzędziami programowania, wymyślnym sprzętem najwyższej klasy i jeszcze wyższej klasy softem. Po tym, trwającym półtorej dekady ataryńskim fenomenie, pozostały wielkie owoce, zwłaszcza jeden – najwymyślniejsze i najwspanialsze narzędzie do kompleksowego projektowania wydawniczego – Calamus. Jako zaprzysięgły jego entuzjasta, użytkownik i propagator, byłem przy nim obecny od początku – jest o tym na kolejnych stronach. A jako twórca pierwszego, wielostanowiskowego studia graficznego, byłem oglądany niemal przez lupę, wypytywany o wojny gwiezdne (???) i z niedowierzaniem wizytowany przez „prasę, radio, telewizję”, jako żywy kosmita pokazujący sztuczki od samego Reagana.