700-stronicowy donos, kwitujący 66 dni niezwykłej podróży Alfonsa van Wordena, kapitana gwardii walońskiej. Spędziłem niejedną noc w Venta Quemada, słusznie spodziewając się zderzenia z dyndającymi braćmi Zota zaraz po przebudzeniu. Kocham tę bibułę.
Przetwarzanie bytów już przetworzonych, to reductio ad absurdum, z tym już nic się nie da zrobić – idee to nie surowce wtórne, a krytyka to nie recykling idei. Postmodernistyczny szał dekonstruowania zapędził słabsze jednostki w kanał wyłącznie odpływowy.
Edgar oświecił Franka, Franek nabluzgał Ameryce, świat go pokochał za greps z „mać” prefiksem w nazwie. Spokojnie czyściochy, Franek się bez was obroni, przecież wiadomo, że amerykańskie imiona gówno znaczą.
Czy można sobie dzisiaj wyobrazić historię bez doświadczenia „wieków ciemnych” i o jakiej właściwie ciemności mowa przy takich okazjach, skąd ten przymiotnik w odniesieniu do epoki, która ukształtowała nasze myślenie symboliczne?
Póki jeszcze żyją starzy górale, pamiętający kultowe lata sześćdziesiąte i nie potrzebujący podpowiedzi młodych politologów wykształconych w wielkich miastach, jest nadzieja, że prawda nas wyzwoli. Historia wcale się nie skończyła na etapie rycerzy śpiących pod Giewontem.
Ma się rozumieć – Helmutów Newtonów, bo produkować można i to i tamto i siamto, ale bez rozbudzonych marzeń i palącego popędu, o żadnej sprzedaży mowy być nie może. A zatem – „najsamwprzód” (jak mawiał pewien tow. dyrektor ważnej centrali), trzeba rozbujać czerep i podpięte doń zmysły.
Spodziewam się jednak, mimo zaciskającej swą ciemniacką pętlę ascezy, że o tej pamiątce się nie zapomni. O takich figurach wystarczy wiedzieć, że gdy mowa o tzw. postępie ludzkości, największych mózgach czy wybitnych osiągnięciach, to tak naprawdę, mowa o nich. To im zawdzięczamy pieczątkę „ludzkość”.
Całe, klasowo zalgorytmizowane pokolenie, gapiło się na to bezwiednie. Obok brunatnej scenerii górniczego przodka, był to najczęściej oglądany widoczek
– widoczek marzeń, większych niż powstające w ptasich mózgach „kreatorów” z adwerajzingejdżensy, wypatrujących emerytów pod palmami.