Zwykle powstaje sporo materiału. Skojarzenia napływają falami, trzeba szybko notować, ale... Wlaśnie, to jedno ale. Jeśli z takiej operatywki ma być jakiś pożytek, potrzeba szybkiego poruszania po ekranie i mistrzowskiego opanowania funkcji programów narzędziowych. To bardzo ważne, instrument nie może stawiać oporu, jak w muzyce – na nim się po prostu gra. Ważne dlatego, że w procesie formowania przesłań symbolicznych, takich jak znaki, w grę wchodzi nie tylko pierwiastek semiologiczny – alegoria i kontekst, ale również kryterium tożsamości formy. Niewiele w rzeczywistości wynika z pośpiesznej notatki odnoszącej się np. do określonych kątów, łuków, przystawania, czy repetycji rastrowych. Zdecydować o dalszym opracowaniu formy możemy tylko wówczas, gdy spełnione będą określone kryteria prawdopodobieństwa – ostre będzie ostre, wyprowadzenie do łuku wiarygodne, zrytmizowanie elementów odpowiednie itp. Mówiąc krótko – im dokładniejsze studium – również w zakresie zakładanych proporcji i wykończenia detali, im bardziej precyzyjny rysunek – tym wnioskowanie i wybór trafniejsze.
Podjęcie tematu ocierającego się o ideę zrównoważonego rozwoju, skutecznej komunikacji i zarządzania cywilizacyjnym śmietnikiem, nie było rzeczą nową. Ani nową, ani odkrywczą, chyba że dla „znienacka oświeconych”, ktorym Bozia oszczędziła skłonności do pogłębionej refleksji i natury dumacza, bo przecież „o czym tu dumać na unijnym bruku?”. Agrykola i jej patron, Instytut Koźmiana, otrzymali obszerne portfolio znaków, kompletne plastyczne zaopatrzenie witryny i wszystkich utensyliów użytkowych – stałych i okazjonalnych.
Wcześniejsze uwagi o staranności niezbędnej i nieuchronnej na każdym etapie szkicowania, tutaj – wypisz, wymaluj – w charakterze żywego explicite przedłożonych tez. A teraz wyobraź sobie, PT obserwatorze, niedawny analogowy warsztat do tej roboty – niezliczone tusze kreślarskie i artystyczne, mnóstwo gatunków papieru, rolki transparentnej kalki technicznej, rapidografy, grafiony, krzywiki, ekierki, rajzbrety, gumki, skrobaki, letrasety, letratony i letrafilmy, cały „kreskowy” tor repro, ufff... Już zaczynasz rozumieć, dlaczego nie toleruję internetowego kitu i nieuprawnionego kłapania dziobem?
Faktycznie, co racja to racja. Nie pozostaje mi nic innego, jak podążyć za tą zasadą i zademonstrować parę przykładów ją ilustrujących – zapał artysty nie ginie, zmieniają się jedynie wizerunki jego eksplikacji.
Można powiedzieć – kręci się do znudzenia – oj, do całkowitego... Postanowiłem zignorować stereotyp wiatraczka i skupić się na symbolice kumulacji energii. Trzy szable malowniczo siekące niebo zastąpiłem trójramiennym „atomium” – zamiast natrętnej jałowości, odrobina alegorii, a może nawet paraboli...
W innym miejscu, poświęconemu interfejsom, opisuję okoliczności powstania tej uroczej ballady i jej pożałowania godne skutki pro memoriam.
Na wieść o podjęciu tak nazwanej akcji, od razu zobaczyłem znak imprezy, jako imaginację „braterstwa smoków”. Pozostało mi tylko spróbować znaleźć własny pomysł na figury i atrybuty obydwu gadzin. Wyszło całkiem zabawnie, bez kiczowatych naleciałości, a znak pięknie się zapisał w tym epizodzie stosunków handlowych.
Braterstwo, pomocna ręka, uwolnienie z potrzasku. Chwalebny czynnik obywatelskiego współczucia i wzajemnej użyteczności. Wielka idea, Wspaniały Człowiek u steru...
Uderzenie rześkiej bryzy w przepalone płuca. Dziś, po latach od tej jedynej minuty, gdy rzuciłem fajki, rzecz oceniam na nieźle. Najbardziej zachęcającą okolicznością w takich razach, jest możliwość konstrukcyjnego eksperymentu na osnowie nie mającej semiologicznego precedensu. Sama kompozycja otrzymala walor, łatwego do każdej postprodukcji, sygnetu z dynamiczną arabeską masztowo-żaglową i kontrapunktem symbolicznie zarysowanej żyroskopowej róży wiatrów.
Postanowiłem pozostać przy 20 wersjach „jak leci”. To daje pojęcie o moim rozumieniu rzetelności w rzeźbieniu znaków i emblematów, a także o uporze w dochodzeniu do ostatecznego napięcia. Chyba nie muszę dodawać, że wbrew pozorom, żadna propozycja się nie powtarza, w każdej śledzę ekspozycję jakiegoś szczegółu..
To trzeba przeczytać obowiązkowo. Fundamentalna praca Adriana Frutigera o myśleniu symbolicznym, roli i funkcji symbolu oraz naszych instynktach estetycznych. Czytanek na ten temat jest wiele i jego ślady odnajdziemy we wszystkich chyba gatunkach literackich – od fabuły po dysertacje naukowe, a przede wszystkim w tekstach tematycznych. Ale Frutiger pisze z pozycji człowieka, „namaszczonego”, kogoś, kto „wie”, kto całe życie parał się tą magią.